Twój koszyk jest obecnie pusty!
Jakiś czas temu zaprosiłam społeczność Kultury na Czasie do podzielenia się swoimi historiami. Poruszyłam temat odejść z instytucji kultury – jakie były przyczyny, czy to była wasza decyzja, czym się obecnie zajmujecie, jaki to ma wpływ na wasze życie. Swą prośbę szczególnie skierowałam do osób, które pełniły funkcje kierownicze. Na moją prośbę zdecydowało się odpowiedzieć kilkanaście osób, z których przytaczam osiem relacji. Co to za historie? Są takie, które burzą krew, takie, które szokują, takie, co dodają skrzydeł i takie, które wymagają utulenia. Dostałam też sporo wiadomości, gdzie osoby pisały, że nie czują się na siłach, by o tym opowiadać.
Mam nadzieję, że ten wpis zapoczątkuje szerszą dyskusję o pracy w kulturze, komforcie, zaopiekowaniu, mobbingowaniu.
Oddaję głos moim wspaniałym, odważnym rozmówczyniom i rozmówcom.
Jestem przekonana, że mojemu rozstaniu (z instytucją kultury) pomógł Covid. Właściwie jak się już zaczął ten obłęd, jak kazano zamykać miejsca z zasady powołane do otwartości, czułam, że to jest początek jakiegoś końca. Co prawda bardziej spodziewałam się zmiany dot. instytucji, a nie osobistej, ale przyszło i to. Zamknięcie domu kultury stało się pretekstem do drastycznego obcięcia i tak mocno niewystarczającego budżetu (o 1/5), po czym dostałam znamienne pismo z Urzędu Gminy, że mimo zmniejszenia dotacji oczekuje się utrzymania wysokiego poziomu organizacji przedsięwzięć i nieograniczania działalności. Walczyłam o możliwość prowadzenia zajęć – miałam bardzo życzliwe osoby w Sanepidzie, korzystałam z pleneru przy organizacji wydarzeń (zwłaszcza letnich). Wiem od znajomych w urzędzie gminy, że to spotykało się z zadowoleniem organizatora.
Czas pandemii był jednak pretekstem do ograniczenia pracy urzędu i samego wójta. Dość powiedzieć, że przez niemal rok nie przyjmował żadnych interesantów, nas – jako pracowników instytucji gminnych – też wtedy nie przyjmował. Pamiętam, to była końcówka listopada 2020, zadzwoniła do mnie moja zastępczyni, żebym usiadłam, jeśli stoję… Na skrzynkę domu kultury przyszedł mail – bez żadnej treści, jedynie z dwoma załącznikami – konkurs na stanowisko dyrektora biblioteki publicznej (1 etat) i konkurs na dyrektora ośrodka kultury (1/2 etatu). Na marginesie muszę dopisać, że ogłoszenie konkursu na dyrektora biblioteki również było zagraniem parszywym, gdyż urzędująca dyrektorka była w czasie ochronnym przed emeryturą (tylko z uwagi na perspektywę rychłego przejścia zdecydowała się wziąć udział w tym konkursie, żeby niejako doczekać końca zatrudnienia).
Biłam się wówczas z myślami. Pracowałam w tym miejscu niemal 12 lat, wiele przeszłam w bojach z organizatorem. Wielokrotnie słyszałam, że gmina nie ma wyróżniającej się imprezy, że ośrodek kultury źle działa. Zresztą, faktycznym początkiem końca była inwestycja infrastrukturalna – przebudowa małej sali typu przerobiona remiza w budynek czterokondygnacyjny (parter, 1. piętro, 2. piętro, piwnica) z profesjonalnie wyposażoną salą kinowo-teatralną. Powstał wielki obiekt, ale okazało się, że organizator nie uwzględnił, że większy budynek to i dużo większe koszty (dla porównania – ten malutki generował koszty energii ok. 5 tys. zł rocznie, nowy – ponad 5 tys. miesięcznie). Oddany w październiku 2018, już w 2019 budżet miał na wiosnę dziurę budżetową lekko licząc 200 tys. W związku z zatwierdzeniem bardzo niskiej dotacji, trzeba było ograniczyć zatrudnienie.
Doszło zatem do paradoksu – wielki gmach, który społecznie rozbudzał wiele oczekiwań (ba! i wiele zapytań o zatrudnienie nowych osób), a nakłady na działalność kulturalną systematycznie się zmniejszały. Nie wiem, o nigdy nikt ze mną nie rozmawiał. Być może to była kwestia finansowa, a może po prostu pretekst, by z niepokorną dyrektorką się rozstać. Nie wiem, o nigdy nikt ze mną nie rozmawiał. Skończyło się na telefonie od pani sekretarz, która zadzwoniła zaniepokojona w dniu składania dokumentów konkursowych, dlaczego nie wpłynęła moja oferta (ani żadna inna). Żeby móc ogłosić konkurs, wójt wydał zarządzenie o odwołaniu mnie ze stanowiska. Do konkursu nie zgłosiłam się, uznając, że taka forma współpracy (czy jej braku) zupełnie mi nie odpowiada. Poza tym dowiedziawszy się, że zmniejszenie wymiaru etatu wiązać się będzie na pewno ze zmniejszeniem wynagrodzenia o połowę nie mogłam sobie na to finansowo pozwolić (na marginesie: kierowałam wówczas najbardziej aktywnym, rozpoznawalnym domem kultury w powiecie, a zarabiałam – łatwo to sprawdzić w oświadczeniach majątkowych – najmniej).
Ośrodek kultury był moim drugim domem. Albo nawet pierwszym – spędzałam w nim dużo więcej czasu niż u siebie, tutaj wzrastały moje dzieci, wiele spraw codziennych załatwiałam w nim sama (czasem i sprzątanie, często zakupy, prowadzenie dokumentacji wydarzeń itd). Decyzja o odejściu wywołała zatem bezdomność – zarówno miejsca, jak i więzi z wszystkim tym, co się z tym domem kultury wiązało. Wkrótce po odejściu okazało się też, że jestem w ciąży, którą dwa miesiące później poroniłam. Rozpoczęłam pracę w urzędzie gminy, jako kierownik wydziału promocji. Z perspektywy czasu oceniam, że przejścia z poprzednią pracą, jej zakończenie, potraktowanie itp. przyczyniły się walnie do tego, że w nowej pracy szybko zostałam zarzucona robotą i doświadczyłam mobbingu ze strony koleżanek z wydziału. Właściwie przed obłędem uratował mnie…syn – zaszłam w ciążę po 9 miesiącach pracy w urzędzie, a lekarz zdecydował o przejściu na zwolnienie lekarskie. Ciągle szukam swojej drogi. Myślę o przebranżowieniu, ale nie mam w sobie odwagi, czasem myślę, że już do niczego się nie nadaję. Zresztą odkąd odeszłam z domu kultury, uczestniczę w spotkaniach z psychologiem, który pomaga mi tę traumę przepracować.
I jeszcze jedna uwaga – odejście z kultury jest skrótem myślowym, warto to zaznaczać. Bo owszem, definitywnie rozstałam się z „moim domem kultury” (na marginesie – od tamtego czasu byłam dwa razy na wydarzeniu współorganizowanym przed ośrodek kultury, powinnam dopisać, że nowa dyrektorka od początku intensywnie działała w kierunku „wymazywania”, nawet nazwa została zmieniona), ale nie odeszłam z kultury. Udzielam się w stowarzyszeniu, które promuje kulturę i dziedzictwo lokalne. Bardzo aktywnie korzystam z kultury wraz z moimi dziećmi, próbując udowadniać, że kultura jest dla wszystkich, tych najmłodszych też.
Odeszłam z Muzeum w lutym 2019 r. Pracowałam tam cztery lata jako asystent muzealny. Odeszłam, ponieważ nie zostałam awansowana na adiunkta, co uniemożliwiało dalszą ścieżkę awansu na kustosza. Sama praca w instytucji kultury bardzo mi się podobała i chętnie pozostałabym w tej pracy lub podjęła inną podobną, gdyby była wyznaczona jasna ścieżka awansu.
Decyzja wpłynęła na moje życie oraz moich bliskich pozytywnie. Choć pracuję więcej (godzinowo), to sama ustalam czas pracy, dzięki czemu mogę np. przygotować dziecko rano do wyjścia do szkoły i zjeść śniadanie z bliskimi.
Nie była to moja decyzja, co więcej, Organizator podjął działania, by pozbyć się mnie z instytucji kultury przed upływem mojej kadencji. Nie wiem, czy zabrakło mu determinacji czy wystraszył się opinii publicznej, ale doczekałam końca. Po zakończeniu kariery dyrektora wystosowałam list z podziękowaniem za 4 lata współpracy do wójta i rady gminy (akurat kilka dni przed zakończeniem kadencji zachorowałam na Covid). Po tym, jak wyzdrowiałam, zostałam zaproszona do wójta do gabinetu i dostałam od niego dyplom z podziękowaniem. W zaciszu czterech ścian, po cichu, bo chyba tak wypadało. Strasznie to było dla niego niekomfortowe. Rada gminy na mój list nie odpowiedziała. Co czułam? Było mi przykro. Czułam się upokorzona, trochę wygnana… O to m.in. chodziło – by mnie odciąć od środowiska lokalnego, by zabrać mi możliwości wykazywania się pomysłami… Jestem zagrożeniem, a te się usuwa. Pomocną dłoń wyciągnęła do mnie dyrektorka instytucji kultury z sąsiedniej gminy – zatrudniła mnie u siebie na zlecenie. Pomagałam w MOK, pisałam wnioski… Wsparcie przyszło również od Burmistrza tej miejscowości, który powiedział mi, że on potrzebuje kompetentnych ludzi i widzi mnie u siebie. Wróciłam do samorządu, z którego się wywodzę.
Zmiana bardzo na mnie wpłynęła. Kosztowało to nas (mnie i rodzinę) ogromnie wiele. I psychicznie, i zdrowotnie. O pewnych rzeczach wiedzą tylko moi byli współpracownicy – byłam w ciąży, gdy trwała na mnie największa nagonka, niestety straciłam to dziecko… Czułam się fatalnie… Ale miałam wtedy wsparcie we współpracownikach, rodzinie… Żyłam w ciągłym stresie, poczuciu niesprawiedliwości, bezsilności… Ostatni rok kadencji to było godzenie się tym, co się wydarzy. Kolejny rok to było godzenie się tym, co się wydarzyło. Straciłam zespół, który budowałam przez cztery lata… i musiałam się odnaleźć w nowej sytuacji. Dopiero niedawno przestałam się porównywać z obecnym dyrektorem. Dlatego za każdym razem, gdy słyszę podobną historię, serce mi znowu pęka. Czy mam to przepracowane? Nie wiem.
Z pracy w kulturze odeszłam w 2019 po 23 latach pracy. Przyczyniły się do tego problemy osobiste/rodzinne i likwidacja filii. Po sprawowaniu opieki nad rodzicami i po pandemii nie mogę ponownie wrócić na rynek pracy w kulturze. Liczne wysyłane CV nie dają oczekiwanych efektów. Mimo doświadczenia i wykształcenia, licznych kursów nikt nie chce w trójmieście zatrudnić pracownika 50+. Odczucia: żal, rozgoryczenie, zwątpienie, rezygnacja, zła samoocena…
Co robię teraz? Opiekuję się teściami z demencją. Prowadzę dom 2+ 2. Sprzedaję rzeczy na Vinted i Olx.
Jak postrzegam swoją decyzję z perspektywy czasu? Moja decyzja o odejściu z pracy w kulturze, z perspektywy czasu, była bardzo złą decyzją. Nie spodziewałam się, że powrót do kultury w środowisku trójmiejskim będzie niemożliwy i wymusi inne decyzję zawodowe, konieczność przekwalifikowania się. Finansowo mojej rodzinie jest teraz ciężko i to bardzo.
Skończył mi się kontrakt. Zostałam pozostawiona z niczym. Nie spełniałam oczekiwań władzy. Nie zgadzałam się z pomysłami zastępcy prezydenta np. centrum usług wspólnych. Obarczano mnie odpowiedzialnością za organizację festiwalu DISCO Polo, który był pomysłem władzy. Nie miałam na tyle odwagi, żeby od razu się nie zgodzić. Nie sprzedał się i stwierdzono, że ja swoimi decyzjami zawiniłam. 25 lat pracowałam w kulturze. Byłam oddana społeczności lokalnej, mieszkańcom. Byłam pomysłodawcą i twórcą wielu imprez… Potraktowano mnie… brzydko… Był to szok.
Obecnie prowadzę swoją działalność. Robię to co kocham. Jestem pedagożką teatru, warsztatowcem, trenerem dramy. Zarażam miłością do teatru. Rozwijam się. Robię to co kocham. Obecnie czuję, że buduje wszystko na nowo. 3 rok tworzę na tzw. swoim. Powoli idę do przodu…
Odchodziłam z trzech instytucji: filharmonii, biblioteki i ośrodka kultury. Pierwszy raz bezboleśnie, w sympatycznej atmosferze, uroczystym pożegnaniem i słowami dyrektora „nie puszczę pani”, drugi raz zastraszona, zmobbingowana, potraktowana bez szacunku i usunięta z historii instytucji (na stronie i fb), trzeci raz w bezsilności i poczuciu bezradności.
To były trudne decyzje i dynamiczne zmiany, wszystko wydarzyło się w krótkim czasie, zaledwie rok po roku. Brak poczucia stabilizacji, pewnego jutra, kilkukrotna zmiana placówki oświatowej dla dziecka (4 przedszkola, 2 szkoły muzyczne).
Odeszłam z etatu w kwietniu 2023 r. Jednak decyzją o tym kształtowała się we mnie już od dawna. Chciałam przejść na swoje. Odeszłam w bardzo pozytywnej atmosferze. Obecnie prowadzę własną firmę szkoleniowo-doradczą. Zmiana jest bardzo na plus dla mojej rodziny! Mam swobodę działania i bardziej otwarta głowę, a moje córki odzyskały mamę.
Moje odejście ze stanowiska dyrektora teatru zaplanowane jest na sierpień 2026 roku. To decyzja będąca moim własnym warunkiem umowy z Organizatorem (Miastem) i Zespołem, który zaprosił mnie do współpracy w roku 2017. Obecna praca to najlepsza przygoda z zarządzaniem kulturą i zdecydowanie najlepsza praca, jaką wykonywałem w życiu. Nie tylko jest to niezwykłe Spotkanie z fantastyczną grupą osobowości i charakterów, ale również proces, w którym (dzięki różnego rodzaju kryzysom ostatnich lat) zdobyłem ogromny bagaż bogatych i interesujących doświadczeń w zakresie zarządzania zespołem i tworzenia nowoczesnej oferty repertuarowej.
Uważam, iż 10-letni okres sprawowania funkcji dyrektorskiej w dzisiejszych czasach jest maksymalnym czasem, w którym nie następują procesy regresywne, a świeżość i potencjał osoby prowadzącej działa na korzyść instytucji kultury. Nie znając (w swoim środowisku) jednoznacznie pozytywnej historii dyrektora teatru pełniącego swoją funkcję dłużej, uważam za swoją odpowiedzialność przekazać prowadzony przez mnie teatr w inne odpowiedzialne ręce pod koniec dziewiątego sezonu.
58-100 Świdnica,
ul. M. Kopernika 25/7
8821983189
524920551
Copyright © 2024 wsparcie adito.pl