Instrukcja destrukcji imprezy masowej

W krótkim odstępie czasu dwie platformy streamingowe wyprodukowały podobne filmy dokumentalne o masowej imprezie w Stanach Zjednoczonych, znanej jako Woodstock ‘99. Już podtytuły – “Pokój, miłość i agresja” czy “Totalna katastrofa” sugerują, w jakim kierunku podąży narracja. Mimo to, albo właśnie dlatego, warto je zobaczyć. 

Ucz się na błędach innych

Zwykle potrzebujecie ode mnie materiałów, jak przeprowadzić coś z powodzeniem. Oba filmy mogą robić za instrukcję, jak można zepsuć wszystko, co możliwe na imprezie masowej. Takie wyliczanie słabych ogniw wydarzenia, na którym przebywa liczna grupa odbiorców, daje efekt rozbicia się o księżyc, czyli – zobaczmy, co może się nie udać i zróbmy to dobrze. To wiedza dla nas. Ale chronologicznie, od początku…

Co to za twór ten W. ‘99?

Impreza odbyła się w dniach 23-25 lipca 1999 i była, tak uczciwie licząc, trzecim Woodstockiem w USA. Pierwszy – z 1969 r., był odniesieniem i pierwowzorem dla pozostałych – kontrkulturowym zjawiskiem, gdzie liczyły się tylko muzyka i bycie razem (narkotyki przemilczę). Choć pierwszy Woodstock przedstawia się cukierkowo, to też miał problemy organizacyjne, np. wojsko dostarczało jedzenie drogą lotniczą, bo uczestnicy próbowali wywołać głodowe zamieszki. Kolejny odbył się w 1994 i był porażką finansową – ze względu na duże opady deszczu runęło ogrodzenie i mnóstwo osób dostało się na teren festiwalu bez biletów. Woodstock ‘99 miał być festiwalem, który uniknie potknięć poprzednich edycji. Zaplanowano go w byłej bazie lotniczej, ogrodzonej płotem, z dobrym dojazdem, ale na tyle na odludziu, żeby mógł stanowić odrębny byt.

Ciężko spoilerować filmy dokumentalne, do tego o wydarzeniach powszechnie znanych, dlatego śmiało mogę wymienić, co poszło nie tak. W Polsce podstawą organizacji wydarzeń z dużą liczbą uczestników jest ustawa z 20 marca 2009 r. o bezpieczeństwie imprez masowych. I mamy przeliczniki liczby ochroniarzy, toalet na m2 i osoby, i wierzcie mi – to naprawdę ułatwia planowanie i organizację.

Co może pójść nie tak?

Przyjrzyjmy się wyborowi miejsca. Organizatorom zależało na terenie zamkniętym, na który będzie kontrolowany wstęp i gdzie nie dostaną się osoby bez biletu (trauma i minus w budżecie z roku 1994). Była baza wojskowa spełniała ten warunek i miała potrzebną infrastrukturę (dygresja – czy miejsce związane z wojskiem, w którym odbywa się festiwal poświęcony pokojowi nie jest ironicznym chichotem historii? I nawet płot pomalowany na styl hippie nie da tej atmosfery?). Ale zabetonowany plac podczas największych upałów tamtego roku stwarzał dodatkowe zagrożenia. Pierwszego dnia na festiwalu było ok. 250.000 ludzi. Przy wejściu zabierano im wodę i jedzenie, żeby mogli je kupować na terenie strefy gastronomicznej. Ceny były kosmicznie wysokie – butelka wody po 4 dolary, co podobno nawet teraz jest wygórowaną kwotą w USA. Zatem do rozpalonej nawierzchni doszedł głód i pragnienie, bo ludzie nie byli przygotowani na takie ceny. Wodociąg, który miał docelowo być źródłem wody pitnej, wkrótce zamienił się w brudny ściek, bo ludzie zaczęli się w tej wodzie myć i chłodzić. Dlaczego? Bo łazienki były tak szybko brudne i pozalewane, że przestały spełniać swoją funkcję. Tak samo toalety – było ich za mało, nie były czyszczone każdego dnia… i cały świat stał się ubikacją. Do tego pękła rura z wodą, która zalała pole namiotowe, toalety, łazienki i zrobiła jedno, wspólne dla wszystkich błoto, w którym nieświadomi składu uczestnicy zrobili sobie “kąpiel”. Zatem dochodzi nam kwestia higieny.

Teren nie był zabezpieczony przed upałem, ludzie chowali się przed palącym słońcem pod przyczepami czy prowizorycznymi namiotami. Dwie główne sceny były oddalone od siebie o milę (ok. 1,6 km), między którymi trasa prowadziła po rozpalonym gorącem asfalcie. Było dużo przypadków udarów, hipertermii, nawet zgonów uczestników. W roku 1999 na słabo oznaczonym terenie ludzie szukali się, zostawiając karteczki na tablicy ogłoszeń i dzwoniąc z budek telefonicznych, bo telefony komórkowe nie były powszechne. Organizatorzy zbagatelizowali też kwestię ochrony – na tak duże wydarzenie (ćwierć miliona młodych ludzi, średnia wieku 20-22 lata, z przewagą białych mężczyzn, a w USA to też istotny czynnik) było zbyt mało ochroniarzy, do tego słabo przeszkolonych. Tzw. patrol pokoju składał się z ochotników, którzy już pierwszego dnia zaczęli opuszczać wyznaczone stanowiska pracy i bawili się wśród publiczności. Podsumowując – teren był niezabezpieczony.

No i dochodzimy do kolejnego punktu – line up. Przypominam, że koncert jako temat przewodni miał pokój i przeciwdziałanie przemocy. Tymczasem wśród zespołów zaproszonych na festiwal byli np. Limp Bizkit (“Behind blue eyes” to nie jest ich najbardziej reprezentatywny utwór, wierzcie), Kid Rock, Metallica, Red Hot Chili Peppers, i każdego dnia po jednej wokalistce, które były wygwizdane, bo były za mało agresywne muzycznie (Jewel, Alanis Morissette, Sheryl Crow – Pokolenie Z i Y na pewno kojarzy repertuar). Kolejność występów była przypadkowa i nieprzemyślana – najpierw zaognia Limp Bizkit, a  potem zespół Bush musi studzić nastroje. Do zagrania wybrano nallepszych tamtych czasów – top of the top stacji MTV. Ale to ważna nauka, i to potrafią robić wytrawni organizatorzy – tak ułożyć program, żeby był atrakcyjny i spójny. 

Już te czynniki sprawiły, że wydarzenie stało się jednym wielkim chaosem – upał, brak wody, muzyka, która nakręca, brak profesjonalnej ochrony, nie wyrabiających się medyków przerodziły się w zamieszki, napaści seksualne, pożary, plądrowanie, niszczenie sprzętu. Wkroczyła żandarmeria wojskowa i rozgoniła towarzystwo. 

Tymczasem organizatorzy nie mieli sobie nic do zarzucenia i uważali, że wszystko nastąpiło przez niewielką grupę chuliganów, reszta bawiła się doskonale.

 

Czego nas uczy porażka Woodstocku 1999?

Gdyby tak zorganizowana impreza odbyła się współcześnie, publiczność rozmazałaby organizatorów w mediach społecznościowych.  Główna nauka jest taka, że pomysły sprzed 30 lat nie muszą się udać i przystawać do współczesności. Trafne było spostrzeżenie jednej z dziennikarek wypowiadającej się w dokumencie, że o ten Woodstock nikt nie prosił, to był “łabędzi śpiew boomerów i ich wizja świata”.  Poza tym, już tak patrząc organizacyjnie, oprócz wizjonerskiego spojrzenia na jakieś wydarzenie, potrzeba też osoby, która realnie spojrzy na sprawy organizacyjne i wyeliminuje zagrożenia. I nie oszczędza się na bezpieczeństwie. 

Jeden z moich zaprzyjaźnionych dyrektorów skarżył się, że organizator instytucji kultury bardzo naciska, aby na festiwal muzyczny w ich gminie ludzie mogli wnosić alkohol do strefy publiczności. Nie można ulegać takim naciskom. W filmie jest ujęcie, jak w stronę Dextera Hollanda, wokalisty The Offspring, leci szklana butelka i trafia go w twarz. Za takie incydenty odpowiada organizator imprezy i to on ponosi konsekwencje.

Smutne jest to, że to są elementy, które można było przewidzieć i wyeliminować na etapie planowania.

 

Podobało Ci się?

Tekst powstał dzięki PATRONOM Kultury na Czasie!

Chcesz dołączyć do Patronów? Kliknij!

Kultura na Czasie
Anna Rudnicka

58-100 Świdnica,
ul. M. Kopernika 25/7

NIP:

8821983189

REGON:

524920551

W czym mogę Ci pomóc?

Telefon:

+48 605 925 386

Mail:

info@kulturanaczasie.pl

Znajdź mnie w mediach społecznościowych!

Regulamin sklepu internetowego

Polityka prywatności

Copyright © 2024 wsparcie adito.pl