Twój koszyk jest obecnie pusty!
Jedną z ważniejszych dla mnie pozycji książkowych dotyczących kultury jest niewielkich rozmiarów broszura autorstwa Marka Krajewskiego (ale nie tego od kryminałów o Breslau i Lwowie, tylko socjologa) oraz praca zbiorowa „Strategie dla kultury. Kultura dla rozwoju. Zarządzanie strategiczne instytucją kultury” pod redakcją Martyny Śliwy – obie wydane przez Małopolski Instytut Kultury. To są prace sprzed kilku, nawet kilkunastu lat, a z tematami w nich poruszanymi zmagamy się jako środowisko do tej pory – pozostały uniwersalne i aktualne.
We wstępie do „Po co nam instytucje kultury” Joanna Orlik pisze:
Jest takie słowo: zinstytucjonalizować. Niezbyt korzystnie się kojarzące, prawda? Przywołuje na myśl wtłoczenie w ograniczenia, uziemienie, przydanie masy czemuś, co dotąd było wolne, lekkie i zwinne. Lecz czy nie na tym polega proces nabierania mocy? Jeśli przyjąć , że znaczenie ma swoją wagę, że sens ma swój ciężar, to instytucjonalizacja jest przydaniem wagi i ciężaru działaniom, które w przeciwnym wypadku mogłyby nie przetrwać. Instytucjonalizacja to zatem społeczna decyzja, by pozwolić zjawisku żyć, umożliwia jego osadzenie w świecie, pozwala zachować jego ciągłość i trwanie”.
Generalnie mamy trudność w określeniu roli instytucji kultury, nawet z określeniem, dlaczego są ważne. Wychodzą potworki językowe, nadmierny patos albo uzasadnienie „bo tak” w stylu – „Słowacki wielkim poetą był”. Każda instytucja ma swój statut i określone w nim przestrzenie działania, a mimo to pytanie „dlaczego” sprawia trudność.
Instytucje kultury należą do określonej wspólnoty, mają łączyć i rozwijać. Ale już sposób zorganizowania instytucji – czy jest gminna, powiatowa, wojewódzka, czy prowadzona przez trzeci sektor, a może prywatna – powinna mieć niejako drugorzędne znaczenie. W Wałbrzychu animator kultury Rafał Żak otworzył dom kultury w prywatnej kamienicy jako reakcję na dobijające środowisko kultury stwierdzenie „tutaj nic się nie dzieje”. Przeznaczył na ten cel swoją nieruchomość. A przecież w tym dużym mieście – kiedyś stolicy województwa – jest i dom kultury, i biblioteka z kilkoma filiami, muzeum, teatry, filharmonia, organizacje pozarządowe, a nawet spółka. Z kolei w podwrocławskiej Lutyni znany twórca kabaretowy Michał Gawliński razem z żoną Agnieszką po zakupie poniemieckiego gospodarstwa w wyremontowanej stodole otworzyli przedszkole, żłobek i jako następstwo tych inwestycji – dom kultury „Kulturalna stodoła”. Tu z kolei brakowało miejsca dla kultury, więc je z sukcesem wygenerowano. To jako przykład miejsc, którym dodaje się wartości dzięki przyjęciu struktury instytucjonalnej (choćby w nazwie). Ale są też przykłady, gdy rzeczywistym i wartościowym działaniom kulturalnym próbuje się ująć na autorytecie. Na przykład organizacjom pozarządowym, które pozyskują środki na działalność z dotacji na edukację, rozwój społeczny czy ochronę środowiska. Do tej pory nie mogę zapomnieć roztrzęsienia i płaczu jednej z animatorek, gdy po wizycie w wydziale kultury pewnej gminy usłyszała, że to, co robi, to nie są działania kulturalne, bo przecież środki na projekt otrzymała nie z tego wydziału, a z wydziału spraw społecznych.
Dlatego uważam, że instytucje dla kultury, choć są ważne, to nie są jedyną drogą na jej rozwój. I dyskusje na temat rozwoju kultury powinny toczyć się w szerszym kontekście, choćby jako animacja kulturalna. Ważniejsi są ludzie – odbiorcy, twórcy, animatorzy. A to, w jakiej formie organizacyjnej jest to zorganizowane, to już kwestia drugorzędna.
Wiem, że często kultura zinstytucjonalizowana po prostu dobija – i twórców, i odbiorców. Że idzie zbyt mocno w hierarchię, procedury, regulaminy. I czasem ten zwrot w mniej sformalizowaną stronę może być tym oddechem. Ale:
Stodoła łączy ludzi – mówi Michał Gawliński. – Daliśmy temu miejscu drugie życie i to już zostanie. Nie wiem, jak długo uda nam się ciągnąć ten wózek zwany „kulturą na wsi”, ale może ktoś to kiedyś będzie kontynuował.
Rozmawiajmy.
58-100 Świdnica,
ul. M. Kopernika 25/7
8821983189
524920551
Copyright © 2024 wsparcie adito.pl